WIZZ AIR SOFIA MARATHON

Fot. Organizator

Pomysł na maraton w Bułgarii wpadł nam do głowy po maratonie w Skopje, gdzie szukaliśmy biegów pod egidą „landryny”. Wszystko pasowało idealnie – miejsce, termin i dystans.

W stolicy, jak podczas biegu już tak różowo nie było.
Miejsce, Sofia jest dość nieciekawa – mało zabytków, atrakcji, najciekawsza jest wycieczka na Witoszę i Czarny Wierch.
Bieg – maraton, dwie pętle, start w centrum miasta. Udało nam się szczęśliwie wybrać hotel zaledwie 700 metrów od biura zawodów, startu/ mety. W biurze odebraliśmy pakiety startowe – plecaki, koszulki, żele, czekolada dla biegaczy i batony oraz kupon na loty.
Fot. Organizator

Na stracie pojawiliśmy się tradycyjnie wcześnie – godzinę przed startem. Miasteczko biegowe było niewielkie, tłumy gęstniały i panowała dość przyjemna atmosfera. Wystartowaliśmy i nic nie zapowiadało „katastrofy”. Starałam się korzystać z wody na każdym punkcie – wolontariusze podawali całe butelki. Kibiców prawie nie było. 5 km przed metą półmaratonu i dychy okazało się, że zabrakło wody. Pobiegłam i wiedziałam, że na 21 km też nie będzie wody – dopiero po 26 km. Tuż za metą, zaczynając drugie okrążenie podbiegłam do młodej pary i krzycząc, woda – prawie wyrwałam z ręki butelkę wody dziewczynie, która skończyła półmaraton. Robiło się coraz cieplej a słońce mocno świeciło.
Fot. Organizator

Znałam już przebieg trasy i wiedziałam, że kolejne 16 km będzie nudnych z długimi prostymi wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Szanowałam wodę, ale zostało jej bardzo niewiele i byłam przerażona, gdy okazało się że na 26 km nie ma już nic. Stoliki stały puste, wolontariuszy już nie było a wszystkie porozrzucane butelki posprzątane z ulicy i pobocza. Nie było już też fotografów i kamer, wszyscy się już poskładali. Miałam wrażenie, że maratończycy są niechcianym złem koniecznym i liczyłam, że meta będzie jeszcze stała.
Fot. Organizator

Przy dwóch stacjach benzynowych zorganizowano własne, małe punty i wystawiali się z sokami. Na pierwszym okrążeniu korzystałam tylko z drugiego punktu i miałam nadzieję, że coś jeszcze zostanie na kolejnym okrążeniu – tym bardziej, że trzeba było zbiec z drogi. Na szczęście soki były i łapczywie wypiłam kubeczek.
Fot. Organizator

Teraz rozpoczęłam poszukiwania porzuconych w miarę pełnych butelek na poboczu. Łatwo nie było, widziałam, że biegacz przed mną robi to samo, pobiegł za butelką aż na drugą stronę drogi. Ja wkrótce też znalazłam odpowiednią i nie tylko polewałam się ale też z niej piłam. Wreszcie po 30 km doczekałam się wolontariuszy z wodą, były też banany i nie omieszkałam zjeść połowę owocu.
Fot. Organizator

Zostało 8 km do mety, zrobiliśmy nawrotkę i czekała nas długa 5 km prosta wzdłuż dwupasmowej jezdni, wydzielonej od ruchu barierkami. Zaczęło wiać, oczywiście w twarz, tak mocno, że przesuwało barierki i samochody nie mogły jechać. Nie mogłam biec, przy mocnych podmuchach było to niemożliwe, zaczęłam iść. Na kolejnym punkcie – wody zostało bardzo niewiele, kilka cukierków i ćwiartki jabłek. Wzięłam wodę a jabłko i cukierka schowałam do kieszeni. Walczyłam z wiatrem i bardzo starałam się biec, gdy zaczął się bardziej osłonięty teren starałam się wrócić do dobrego rytmu. 2 kilometry do mety – kolejny punkt z wodą tym razem zostało nieco więcej, wzięłam butelkę i odliczałam do mety. Przy soborze Newskiego zorganizowany był większy punkt kibicerski – 1 km do mety…
Fot. Organizator

Meta, przekraczam linie mety, dostaję medal. Nie ma wody, owoców… Drepczę przez miasteczko biegowe, które jest już w trakcie składania. Znalazłam stoisko ze sponsorem wody i było na nim jeszcze kilka butelek – wzięłam jedną z ostatnich…
Usiadłam w opuszczonym przez sponsorów namiocie i szczęśliwa, że wzięłam na zapas, zjadłam cukierka i ćwiartkę jabłka.
Fot. Organizator

Chwilę później widzę jak na metę wbiega Maciek.
Fot. Organizator

Dziwny to był maraton. Organizatorzy beznadziejnie potraktowali maratończyków. Okazało się, że później brakowało też medali na mecie. Wszyscy się zwinęli. Trasa była oznaczona i zabezpieczona, nie powiem. Nieciekawa, ale dwa kółka z reguły nie są atrakcyjne. Bark wody i naprawdę dantejskie sceny: picie z butelki po kimś, nawet wolontariusze zlewali wodę z różnych butelek do jednej i podawali biegaczom, czy szukanie w miarę pełnych butelek przy drodze to organizacyjna degrengolada. Brak czegokolwiek do picia i zjedzenia na mecie to kolejny wielki minus. Nie polecamy i nigdy już nie zamierzamy biegać w Bułgarii.
Generalnie się cieszę, to był mimo wszystko udany maraton.

42K: 03:55:16 (K45 11) i 04:07:48