Honolulu Marathon

Welcome to the Aloha Spirit

The Honolulu Marathon is the fourth largest marathon in the United States after New York, Chicago and Boston.


Start biegu zaplanowano na 5:00. Charakterystyczny dla tego biegu jest brak limitu czasu na pokonanie trasy i oczekiwanie na ostatniego zawodnika (w tym roku ponad 14 godzin).

Udało nam się zarezerwować hotel w świetnej miejscówce i mieliśmy niecały kilometr do autokarów, które woziły na start.

Świetnie przygotowano strefę startową na Ala Moana Boulevard, dostępna była woda, mnóstwo toi i miejsca. W maratonie wystartowało (i ukończyło) 14 645 zawodników. Do stref startowych był spory spacerek, mieliśmy pierwszą zieloną, ale i tak nikt nie przestrzegał i nie pilnował stref – można było stanąć, gdzie się chciało. Za sprawą spikera zmieniliśmy stronę, bo okazało się, że można startować z obu stron ulicy. I to był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że z nami startuje elita: Bekele, Bere, Tamru, Kiptum, Mengstu. Byliśmy za ich plecami, dosłownie. Trochę głupio nam było podejść i poprosić o wspólne zdjęcie, ale super było ich obserwować na wyciągnięcie ręki.

Wystartowaliśmy przy ferii sztucznych ogni. Pierwsze 5 km biegło mi się bardzo źle, było mi gorąco i duszno, biegliśmy główną ulicą Waikiki między wieżowcami. Wiedziałam, że to nie będzie bieg na czas a do mety, bo miałam bardzo zmęczone nogi. Chciałam delektować się trasą i nie miałam potrzeby się spieszyć, bo przecież nie było limitu na ukończenie.

Na trasie były punkty z wodą, podawali ją w kubeczkach, trochę żałowałam – bo wolałam wziąć butelkę i z nią biec. Brałam dwa kubki – jednym się polewałam z drugiego piłam. Chyba od 15 km były już tylko krany z wodą a pod koniec już nie podawali kubków.

Na trasie były chyba z 4 punkty z izotonikiem a koło 30 km podawali żele. Niestety, nie było nic „stałego” i pod koniec biegu bardzo mi brakowało kawałków bana lub pomarańczy. Miałam swoje dwa żele i dwie dekstrozy.
Starałam się korzystać z „widoków” i muszę przyznać, ze trasa był ciekawa i ładna. Do tego urozmaicona niewielkimi podbiegami. Podobała mi się, mniej więcej przebiegała lokacjami:
Downtown
Kakaako
Ala Moana
Waikiki
Diamond Head
Kahala
Aina Haina
Niu Valley
East Honolulu

Na fragmencie „mijanki” trasy tłumy były oszałamiające aż dech zapierało. Miejsca jednak starczyło dla wszystkich – ach te amerykańskie szerokie, dwupasmowe drogi.
Kibiców też było sporo, zespoły przygrywały, mieszkańcy dopingowali, atmosfera była świetna. Biegacze wspierali się, Polacy pozdrawiali, generalnie miło się biegło.

Ostatnia prosta do Kapiolani Park – gdzie był finisz nieco mi się dłużyła. W strefie finiszu były prysznice, wręczyli mi medal i koszulkę. Wszystko dobrze zorganizowane bez kolejek i sprawnie. Dalej w strefie ogólnej można było wziąć wodę kokosową, banana i słynnego malasadas. Koniec. Szału nie było ale to i tak lepiej niż na Jamajce.

Podsumowanie
Hawaje (Oahu) mnie zdecydowanie rozczarowały. Jednak cieszę się, ze mogłam je zobaczyć i sama ocenić ich „rajskość”. Kultura polinezyjska jest wspaniała, ciekawa i intrygująca, przyroda fantastyczna i niepowtarzalna. Maraton organizacyjnie bardzo dobry, udany bieg ale zupełnie nie jest wart swojej ceny. Jestem bardzo zadowolona z biegu, miejsc które zobaczyłam i odwiedziłam. Przeżycia, wrażenia i doświadczenia są cudowne i bezcenne.
42K: 04:01:46 (19 w kategorii i 219 kobieta) i 04:36:06