Adriano, Bruno i Marcello Cavalieri Ducati

Jak szaleć to szaleć, po samochodach przyszła kolej na motocykle, oczywiście – szybkie i czerwone, jak na Włochy przystało.

Historia jest jak zwykle pokręcona i gdyby nie II Wojna Światowa nie było by motocykli.

Przed Wojną bracia zafascynowani wynalazkiem Marconiego produkowali radia, kamery, aparaty fotograficzne a nawet maszynki do golenia.

Po Wojnie ludzie nie potrzebowali tak „luksusowych” przedmiotów, ale szybkiego środka transportu. Bracia wyprodukowali silnik „szczeniaczka”, który można było mocować na ramie roweru.

Dalej poszło szybko, motocykle, rekordy,

sława!

Na początku motocykle były srebrne i wszyscy chcieli mieć „konia na szczęście” ale znak dostał Enzo.

Starty w profesjonalnych, międzynarodowych zawodach wymusiły zmianę koloru na zgodną z kanonem – Włochy – czerwony i tak już zostało.

Wycieraczka lat 70-tych, piłeczka tenisowa wypełniona zmoczoną gąbką i znak rozpoznawczy Ducati – niepomalowany pasek, który pozwalał orientować się kierowcy ile ma paliwa w baku.

A reszta jest szybka i jeszcze szybsza

i nie ma sprężyn zaworów tylko wymyślony przez inżynierów Ducati mechanizm. Zwiedzanie muzeum jest bardzo przyjemne, tylko przewodniczki narzucają ostre tempo, jak na zawodach GP, mało jest czasu na delektowanie się maszynami.

W fabryce obowiązuje zakaz fotografowania. Wszystko wygląda bardzo schludnie i profesjonalnie, może to przez Audi z niemieckimi blachami zapełniającymi służbowy parking? Motocykle produkowane są niejako na zamówienie i wszystkie, które widzieliśmy na liniach już zostały sprzedane. 90% części pochodzi w Włoch, dzienna produkcja wynosi 120 w sezonie zimowym i 250 motocykli w sezonie letnim. W fabryce stała też Panigale Superleggera… jedna z 500 wyprodukowanych sztuk.

Obecnie produkowane, najbardziej podobał mi się Diavel

Polecam muzeum i zwiedzanie fabryki – szybko i profesjonalnie – wrażenia niezapomniane nawet dla tych, którzy nie przepadają za motocyklami.