Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes


Komunikat w polskiej TV: „we Francji szaleje huragan Anielie – 170 km/h, wysokie fale, 160 tys. mieszkańców bez prądu, jedna osoba zaginiona (zniszczony dom po osuwisku) w Nicei.

W noc przed maratonem wyjątkowo źle spałam, może to przez szalejące burze i ulewy. Start zaplanowano na godzinę 8, my mieliśmy około 1,5 km z hotelu dlatego nie musieliśmy się zrywać w środku nocy. Wstaliśmy kulturalnie o godzinie 6, zjedliśmy śniadanie francuskiego biegacza: bagietkę z serem pleśniowym i odziani w koce termiczne zanim doszliśmy do depozytu to przemokliśmy. Oddając worki deszcz nawet nie oszczędził deponowanych rzeczy, tak mocno padało. Schowaliśmy się w namiocie expo razem z tłumem biegaczy. Kilka razy przeszły kolejne „oberwania chmur” a deszcz padał w poziomie przy porywistym wietrze.
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Zrobiło się widno z ulewy zrobił się tylko deszcz i poszliśmy do stref startowych. Tłumy odważnych gęstniały, odziani w worki na śmieci, folie, peleryny i inne śmieszne wdzianka czekaliśmy na start. Najwytrawniejsi biegacze nawet robili rozgrzewki. I nagle z megafonów usłyszeliśmy komunikat, że sytuacja jest zła, drogi są pozalewane i w trosce o nasze bezpieczeństwo rozważane jest odwołanie biegu. „Informacje będą podawana na bieżąco”. Tego się nie spodziewałam. Deszcz przestał padać ale niebo, szczególnie na horyzoncie miało granatowy kolor. „Organizatorzy działając w porozumieniu ze służbami robią wszystko by maraton mógł wystartować, planowany start prawdopodobnie będzie o 8.30”.
Uff. Dobra pobiegniemy i tylko pół godziny obsuwy, odetchnęłam ale szczęśliwa nie byłam: przemoczona i zmarznięta załapałam się na taką oficjalną fotkę z biegu. Gwiazda z Cannes!
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Tak jak zapowiadali organizatorzy o 8.30 wystartowaliśmy, bez zbędnych ceregieli. Zaledwie 200 metrów dalej dosięgnęły nas czarne chmury, które widzieliśmy na horyzoncie i kolejna ulewa dosłownie nie zostawiła suchej nitki. Nawet czołówka nie uciekła przed deszczem.
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Biegliśmy, było tłoczno. Ulice pozalewane, czasem stała woda po kostki. Wbiegałam na krawężniki i biegłam gęsiego. Punkty nawadniania były co 5 km i mimo ogromnych ilości wody dookoła z kubeczka i kilku łyków korzystałam na każdym punkcie. Podczas ulewy nie było nic widać, szaro, mgła i ściana deszczu i tyle korzystaliśmy z uroków Lazurowego Wybrzeża. Po około 5 km deszcz zelżał, tylko padało. Biegliśmy dalej – 10 km odniosłam wrażenie, że przestało padać, choć tylko kropiło.
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Antibe – „połówka” na horyzoncie widać słońce, do tej pory biegnie mi się dobrze, mimo basenu w butach. Po 24 km mam pierwszy kryzys, chciałabym być na mecie w cieple i słońcu. Przychodzi kolejna ulewa, biegniemy drogą nad brzegiem morza, fale zalewają ulice, wzmaga się wiatr i wieje w twarz już do mety – coraz silniej. Do tej pory w zasadzie płaska trasa robi się pagórkowata, wbiegamy na największy podbieg trasy, na zbiegu leży w pozycji bocznej ustalonej biegacz, czeka na pomoc. Wypogadza się, a trasa robi się coraz bardziej pofalowana.
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Od początku maratonu, tradycyjnie ja „wyrwałam”, koło 21 km Maciek mnie dogonił i wyprzedził. Od 30 km biegliśmy już razem. Miałam większe i mniejsze kryzysy, najmniejsze wzniesienia mnie męczyły ale najgorszy okazał się wiatr na 7 km przed metą. Toczyłam się ale wiedziałam, że do mety dobiegnę, z tempa i czasu 1.48, które miałam na 21 km, nic nie zostało. Minęła mnie grupa biegaczy z zającem na 3.45, zniknęli za horyzontem i wiedziałam, że teraz czeka mnie grupa na 4.00.
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Odliczałam kilometry do mety: 12, 7, 5, 3… Wbiegliśmy do Cannes, byliśmy susi za wyjątkiem butów. Na 40 km leżał kolejny biegacz, medycy już się nim zajmowali. Wreszcie meta. Plan zrealizowaliśmy w 100%, miało być poniżej 4 h i było. Dostaliśmy piękny medal, plecak, do którego pakowali nam przekąski (woda, orzeszki, kanapki, jabłko, banan, ciasteczka, żelki) – podobnie było w Barcelonie na połówce. Dość dobrze zorganizowano te strefy, jedynie wyjście było bardzo utrudnione przez czekających na biegaczy bliskich.
Wbrew warunkom pogodowym był doping na trasie, może nie w oszałamiających ilościach ale jednak. I tak podziwiałam ludzi, że stali, mokli a mimo to gorąco nas dopingowali. W Cannes były już tłumy.
I to tyle pozytywów.
Nie za bardzo wiedzieliśmy gdzie jest przywieziony depozyty, drogowskazy nie były jednoznaczne. Musieliśmy iść spory kawał do ciężarówek i potem samemu wdrapywać się na pakę i wyszukiwać worki (!). Jeszcze gorzej było z powrotnym autobusem do Nicei. Kierunkowskazy były pourywane albo poprzekręcane od wiatru, wolontariusze nie wiedzieli, gdzie staje autobus. Zapytany policjant wskazał nam dworzec kolejowy, ale na miejscu okazało się, że odjeżdżały tylko zwykłe miejskie autobusy a nie specjalne dla biegaczy.
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

Wróciliśmy nad nadbrzeże i na czuja kierowaliśmy się do portu, kolejny kilometr spaceru… Na szczęście stał autobus i było dla nas miejsce, po chwili oczekiwania zapełnił się w 100% i ruszyliśmy w drogę powrotną, objazdem, autostradą do Nicei. Wysiedliśmy koło miasteczka biegowego, które już demontowano. Poszliśmy na Promenadę Anglików posilić się i odpocząć. Z planu moczenia nóg w morzu nic nie wyszło, bo ze względu na wysokie fale zamknięto zejścia na plaże.

Podsumowując cieszę się, że przebiegliśmy Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes, był na mojej liście 'majora’ od początku przygody z bieganiem. Trasa może jest i widokowa, my nie mogliśmy w pełni tego docenić, jest na pewno niełatwa. Drugi raz nie zamierzamy zmierzyć się z tym maratonem, choć tym którzy nie biegli z Nicei do Cannes polecamy, w końcu jak podali w TV taka burza zdarza się raz na 20 lat!
Fot. Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes

42K: 03:56:39 i 03:56:41