RunKayakBike

Od początku start w RunKayakBike miał być zabawą. Bo jak inaczej potraktować szalone trio: 6 km biegu, 16 km rowerem po crossowej trasie i 3 km kajakiem po Prośnie?


Start zaplanowano na godzinę 16, mieliśmy sporo czasu na spokojne dotarcie do Wieruszowa, zaletą też była droga, prosta i dwupasmowa. Na miejscu w lasku przygotowano biuro organizatora i strefę zmian. Odebraliśmy pakiety startowe, gmina i sponsorzy postarali się: bidon, napój, baton, chrupki, koszulka, plecak i zupa i kiełbasa na mecie, wody do woli czego chcieć więcej.

Wypakowaliśmy rowery i wesoło gawędziliśmy z sąsiadem, który obok zaparkował auto. Dowiedzieliśmy się, że on jeździ na rowerze, ale kajakiem będzie płynął pierwszy raz w życiu… no dobra, jednak będzie wesoło.

Rowery mieliśmy zaczepić za siodełko w strefie zmian. Miałam z tym problem i kiedy szarpałam się żeby podnieść ramę podszedł inny zawodnik i pomógł mi. Podniósł rower i stwierdził – ciężki. Drugi etap zawodów był moją bolączką. Wiedziałam, że pobiegnę dobrze i biegiem nadrobię, ale na rowerze – moim białym reto na wąskich oponach, będę miała spore problemy.

Przed startem było zamieszanie, formuła była zbyt innowacyjna i nikt nie wiedział jak zawody i zmiany będą wyglądać. Jestem pełna podziwu dla organizatorów, bo podjąć się takiego zadania i je zrealizować to wielkie wyzwanie. Wszystko jednak udało się wyśmienicie.
Ustawiliśmy się na starcie, a ja z przerażeniem doliczyłam się 6 kobiet, łącznie ze mną.
Wystartowaliśmy, na początek 6 km biegu.
Fot. tugazeta

Trasa poprowadzona była polnymi drogami, nawierzchnia zmienna: asfalt, szuter, chodnik, polne ścieżki. Biegło nam się średnio przyjemnie było bardzo duszno i gorąco. Trzymałam swoje tępo i do strefy zmian wbiegłam jako pierwsza kobieta. Wzięłam rower i próbowałam w biegu nałożyć kask. Nie udało się, więc się zatrzymałam, włożyłam go i zapięłam, podbiegłam do startu i wsiadłam na rower.
Fot. Patrycja

Teraz 16 km crossowej trasy. Zaczęło się od fragmentu asfaltu, potem wjechaliśmy w pola i zaczęło się. Moje wąskie opony kompletnie nie nadawały się do jazdy w terenie. Luźny piasek powodował, że tylne koło uślizgiwało się, walczyłam żeby się nie wywrócić. Czekałam kiedy wyprzedzą mnie dziewczyny. Tylko ja miałam „rower listonosza”. Pędziłam na ile pozwalał. Z pól wjechaliśmy do lasu i było jeszcze gorzej. Górkę na trasie pokonałam wbiegając z rowerem, kolejne dwie tak samo: z roweru, bieg, na rower i „rura”. Leśny fragment wspominam najgorzej, było najwięcej piachu i bardzo nierówna ścieżka, na szczęście długości około 500 m, jeśli byłoby więcej nie wiem czy dałabym radę. Jechaliśmy drogą techniczną przy drodze ekspresowej, wreszcie mogłam się rozpędzić, wiało, ale ja cieszyłam się z równej nawierzchni. Słońce już nie świeciło, było pochmurnie. Potem znów walczyłam z szutrem, piachem i dziurami. Jazda na rowerze po takich nawierzchniach to było ogromne wyzwanie, podjazdy, górki, zjazdy, ulica pod ruchem, chodnik, płyty betonowe – było wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Wyprzedziło mnie kilku facetów na swoich terenowych rowerach, ze zdziwieniem stwierdziłam, że nadal jestem pierwsza wśród kobiet. Wjechałam do strefy zmian szczęśliwa, że nigdzie się nie wywróciłam, rower był cały, dętki nie przebiłam i udało mi się przejechać tą szaloną trasę.
Fot.Patrycja

Próbowałam zawiesić rower ale nie maiłam sił go podrzucić, dziewczyny z obsługi podbiegły mi pomóc ale stwierdziłam, że nie będę się szarpać i jedynie oprałam go, wzięłam kamizelkę ratunkową i popędziłam na start. Usłyszałam okrzyki: kask i zrzuciłam go za startem na trawę. Pobiegłam na zaadoptowana przystań na ostatni etap: 3km kajakiem. Zbiegłam nad wodę, organizatorzy już czekali z kajakiem, wsiadłam i zaczęłam wiosłować w towarzystwie deszczu. Mieliśmy płynąć do nawrotu około 1,5 km. Wiosłowałam i wiosłowałam, bez końca. Wyprzedziłam dwóch facetów, mnie nikt już nie wyprzedził aż do mety. Zniecierpliwiona pytałam płynących z przeciwka ile do nawrotu, wreszcie go zobaczyłam. Zaliczyłam małe szuwary, zawróciłam i popłynęłam do mety. Rzeka fragmentami się zwężała, teraz mijałam sporą ilość kajaków. Zabezpieczający trasę krzyknęli mi, że jestem 16 open i pierwsza wśród kobiet. Ostatni kilometr szybko pokonałam i wreszcie most – meta i koniec. Byłam przemoczona, oszołomiona i bardzo zadowolona. Chętnie skorzystałam z zaoferowanej pomocy przy wysiadaniu z kajaka. Poszłam do strefy zmian oddać kamizelkę a tam w koszyku przy moim numerze czekał na mnie kask. Bardzo to miłe, dziękuję.

Przebraliśmy przemoczone rzeczy, spakowaliśmy rowery i poszliśmy ucztować.
Organizatorzy poczekali aż wszyscy ukończą zawody, podliczyli punkty karne, były jakieś niejasności z trasą rowerową i przystąpili do ceremonii wręczania medali i nagród. Wszystkie 6 pań zostało nagrodzonych w open.

Jestem pełna podziwu za podjęcie się organizacji tak trudnych zawodów. My bawiliśmy się wyśmienicie, trzy trasy były oznaczone i zabezpieczone, strefa zmian się sprawdziła i wszyscy zawodnicy szczęśliwie ukończyli zmagania. Mam nadzieję, że za rok znów będziemy mogli podjąć wyzwanie, choć nie jest to takie oczywiste.

Jeśli tylko organizatorzy się zdecydują podjąć trud, my jesteśmy obowiązkowo. Polecam każdemu marzącemu o zawodach tri 😉 Zmagania w kajaku były rewelacją zawodów, całość idealna na letnie popołudnie, dystanse dobrane w punkt. Nie będę się czepiać organizacji, bo tak na prawdę nie ma do czego.
Zero Waste – pakiety wydawane były w papierowych torbach. Każdy zawodnik dostał bidon z wodą. Woda była tylko w strefie zmian w plastikowych kubeczkach, ale nie było tego wiele i wszystko zostało posprzątane, na trasie nikt nie śmiecił.