Midnight Sun Marathon

Run in the Arctic and the land of the Midnight sun. Norwegia, fiordy i bieg rozgrywany w czasie polarnego dnia.

Wiedziałam, że te 42 kiedyś będą moje, bardzo pochlebne opinie tylko mnie dopingowały do urealnienia planów.

Bieg startuje o 20.30 ale nie ma się co martwić zachodem słońca, ono po prostu w Tromsø w tym czasie nie zachodzi. Cały czas jest jednakowo widno o 2 w nocy możesz spotkać mieszkańców malujących domy, spacerujących, mewy biją się o łup i głośno skrzeczą, tętni życie.
Fot. Zoltan Tot

Zawsze powtarzam, że biegi rozgrywane po południu i wieczorem są o wiele trudniejsze. Trzeba czekać cały dzień na start, uważać co się je, a przede wszystkim myśli się, że jeszcze wszystko przed tobą a nie relaksuje się po biegu. W tym wypadku godzina nie była przeważającym kryterium. Polarny dzień skutecznie zaburzył rytm dobowy i cały czas miałam wrażenie, że jest 15 godzina (tak późno ze względu na chmury).

Nudy oczekiwania też udało nam się pokonać, najgorsza była pogoda i to co z sobą niosła – deszcz.
Jeszcze nigdy do tej pory tak późno nie wychodziliśmy z hotelu na bieg, zaledwie pół godziny przed startem, ale też nigdy lokum nie mieliśmy tak blisko mety, startu i odbioru pakietów. Przebiegliśmy nieco ponad 500 metrów tak by jak najmniej zmoknąć. Nieopatrznie nie sprawdziłam czy folia NRC, którą zawsze z sobą wozimy jest w plecaku. Podczas ostatniej eskapady ją zużyliśmy a ja nie uzupełniłam braku. Byliśmy „goli”, zmarznięci i mokrzy. Dobiegliśmy do City Hall, gdzie kłębili się biegacze, docierali też zmarznięci i mokrzy finiszerzy 10K, było gwarnie, tłoczno i duszno. 15 minut przed startem rozpoczęła się oficjalna rozgrzewka a my wyszliśmy z budynku by się zaaklimatyzować.
Fot. Zoltan Tot

Temperatura oscylowała w okolicach 8 stopni Celsjusza i na nasze szczęście deszcz przestał padać. Odliczanie i start. Pierwsze kilometry biegły zakrętasami po centrum miasta, potem wbiegaliśmy na most i dalej koło Kościóła Tromsdalen około 20 km po kontynentalnej stronie Tromsø. Radość spowodowana brakiem opadów nie trwała długo, na 4 km zaczęło mżyć, padać i lać przechodząc we wszystkie możliwe kombinacje aż do samej mety. Zdecydowanie popsuło to odbiór biegu. Widoki były przesłonięte przez chmury, panowała szarzyzna i zimno. O ile pogoda nie była zaskoczeniem, bo takie były prognozy i to już tak zwana siła wyższa to cała pozostała organizacja biegu, zabezpieczenie i trasa bardzo nas zaskoczyła i rozczarowała. I tak jak cała otoczka związana z maratonem była niezwykle miła i ciekawie przygotowana, biegacz mógł się czuć „dopieszczony” to sam bieg (pomijam aspekt 30-tej rocznicy) – no właśnie… Może tutaj odzywa się to dziwne postrzeganie prze Norwegów świata, nie wiem, ja byłam rozczarowana.
Fot. Zoltan Tot

Największym mankamentem o ironio była trasa, trasa i jeszcze raz trasa. W zasadzie biegło się dwa odcinki po 10 km, powrót tą sama trasą – łącznie 20 km. Potencjał miasta kompletnie nie wykorzystany. Trasa poprowadzona w większości chodnikami i ścieżkami rowerowymi, gdzieniegdzie wąsko i nieprzyjemnie. Fragmenty po drogach publicznych puszczone pod ruchem. Tak jak wspominałam, miasto bynajmniej nie śpi i między 22 a 24 godziną był spory ruch. I nie ma nic przyjemniejszego od przejeżdżającej koło ciebie na sporej szybkości cysternie lub samochodzie ciężarowym, który no jakby to ująć kulturalnie, chlapie cię wodą spod kół. Do tego dokłada się słabe zabezpieczenie a na newralgicznych odcinkach drogi zupełny jego brak, samochody wjeżdżały na trasę biegu, ba nawet kursowały autobusy miejskie i przeciskały się z biegaczami. Byłam w szoku i tu chylę głowę przed Wrocławskim Nocnym Półmaratonem (to porównanie nasunęło mi się tak naturalnie, choć nadal nie lubię tego biegu).

Jakość nawierzchni też pozostawia wiele do życzenia, koleiny z wodą i dziurawe drogi, luźny żwir. Na koniec po tej samej trasie puszczona połówka, gdzie przez nawrotkę była już spora kumulacja. Nie wiedziałam czy bardziej współczuć czołówce połówki, która musiała wyprzedzać nas maratończyków z 25 km w nogach czy nam. Tu się nie czepiam, tylko informuję – bo jest to standardowa praktyka w biegach masowych.
Wcale płasko nie było, podbieg, zbieg i tak cały czas, góra i dół, góra.
Na trasie było sporo kibiców, całe rodziny z dziećmi, oczywiście najwięcej w pobliżu startu/mety. Podziwiam i dziękuję, stać w nocy (ekh) przy takiej pogodzie! Staraliśmy się wszystkim dzielnym dzieciakom przybijać piątki.
Punkty z wodą były co 5 km, był też izotonik, ilości były wystarczające. Wolontariusze podawali kubeczki, co było miłym gestem. Dodatkowo były kawałki bananów i skorzystałam z nich na dwóch ostatnich punktach.
Fot. Zoltan Tot

Na mecie było zamieszanie z odbiorem foli termicznej, zmarzniętych, wyciągniętych rąk było więcej niż nadążających podawać wolontariuszy. Dalej na placu, pod namiotami rozdawano ciepły napój, wodę, izotonik, piwo bezalkoholowe, kawałki bananów i pudełeczka borówek amerykańskich.
Chwyciliśmy folię i trzęsąc się jak galarety, szczekając zębami doczłapaliśmy do hotelu.
Czas – uważam niezły, byłam 10 w swojej kategorii wiekowej. Połowę dystansu przebiegliśmy w naprawdę dobrym czasie. Tradycyjnie na 30 km nie miałam ściany, ale ostatnie 10 km biegło mi się już znacznie gorzej. Dopiero podbieg na 4 km przed metą mnie dobił, kolejny na 40 km sprawił, że nie planuję wracać do Tromsø. Na tak krótkim odcinku straciliśmy bardzo wiele.

Jestem zadowolona, maraton uważam za udany, jednak w naszym małym rankingu nie plasuje się wysoko – obstawia tyły razem z Jamajką, a po Norwegii wypadało by oczekiwać czegoś lepszego. Może za dużo oczekiwaliśmy, bo rocznica, bo wszyscy tacy zachwyceni… Na pewno dużo z odbioru zabrał padający deszcz, może trasa nie byłaby taka zła gdyby świeciło słońce, może skupiałabym się tak tym, co na horyzoncie a nie pod nogami.
Midnight Sun Marathon polecam, bo jest to ciekawe przeżycie jednak wybór powinien być świadomy – nie bezkrytyczny, zważywszy na koszty. Warto było dla widoków, ludzi i atmosfery, dodatkowych atrakcji, całej otoczki. Widać było ogromne zaangażowanie mieszkańców i lokalnych grup biegowych.

I na koniec, na lotnisko – około 3 km, szliśmy trasą biegu. Na ulicy, poboczach i chodniku gdzieniegdzie walały się kubeczki (papierowe do izo, plastikowe do wody), żele i inne śmieci, miejscami spore (sic!) „kupy” tych śmieci. Nieładnie oj, nieładnie.

42K: 03:52:56 i 03:52:56 (K40 10)